niedziela, 28 stycznia 2018

Sri Lanka dzień 15 - Weligama

Dość leżenia na plaży w Tangalle, ruszamy w kierunku Weligama. Tam też są plaże.
Do przejechania mamy około 40 kilometrów, pociągu na tej trasie nie ma, więc wybieramy się tuk tukiem.

A w ogóle, brawo my. Dopiero 14 dnia zajarzyliśmy że tuk tuki są małe i duże. Zdecydowana większość to małe i to te głównie pracują jako taksówki. W związku z tym, zażyczyliśmy sobie dużego tuk tuka. Wszystkie klamoty w bagażniku, wewnątrz dużo miejsca. Ochy i achy.

Jedziemy.

Po drodze 3 przystanki.
Blow Hole czyli miejsce, w którym przy dobrym układzie (chyba głównie przypływ/odpływ + siła fali) woda tak się kompresuje w naturalnym otworze skał, że powstaje coś na kształt gejzeru.
Oczywiście trafiliśmy na taki moment, że woda nie tryskała. Tryskała rano. Standard.
Niemniej powstała przyjemna mała wycieczka i rozprostowanie kości.

Zasadniczo chyba nie jest warte swojej ceny (250 rupi od dorosłego), nawet jak tryska wodą.




Kolejny przystanek to latarnia morska w Dondra w najbardziej wysuniętym na południe miejscu Sri Lanki. Nie dostępna do zwiedzania. Teren wojskowy. Standard.
Latarnię zobaczyliśmy, ale z perspektywy kilkudziesięciu metrów.



Przejeżdzaliśmy też przez Matarę, jedno z miejsc, które braliśmy pod uwagę, aby się zatrzymać.
Dobrze zrobiliśmy, to co nas odstraszało to wielkość miasta i rzeka, która ma tu ujście, zatem syfiasta woda przy plaży prawie gwarantowana. 
To co widzieliśmy przez te kilka(naście) minut w Matare, potwierdziło nasze przypuszczenia.

A calkiem niedaleko latarni morskiej jest i posag buddy którego wysokość odpowiada wysokości fali tsunami która trafiła Sri Lankę kilka lat temu.


Trzeci przystanek to świątynia buddy, posąg wysoki na kilka pięter, "obudowany" świątynią, której ściany zdobią rysunki buddy. Rysunków jest kilkaset/kilka tysiecy. Są wszędzie, jeden przy drugim, na wszystkich ścianach i sufitach. Rysunki super, budda jak na europejskie standardy lekko kiczowaty, niemniej całość prezentuje się lepiej niż Jezus ze Świebodzina. I tak sobie właśnie zacząłem rozmyślać o standardach....





W Weligama zatrzymujemy się w Sameera Villa. Niby spoko, czystość na poziomie standardowym Sri Lankowym. Mogłoby być lepiej. I oczywiście "free Wi-fi" jest, ale tylko na tarasie i to też aby aby. Do tego brak światła w łazience, ale do wieczora ma być naprawione.

Na plus gospodarz - widać że nawet się stara i nawet mu zależy.
Podrzuca nas na główna plażę.

I tutaj odczuwamy mały dyskomfort. Plaża duża, zasyfiona, zaniedbana. W porównaniu z Tangalle.. Nawet nie ma co porównywać.

Fale już inne, pod surfing, ale i do zabaw przy brzegu też się nadają. Przynajmniej nie ma kamieni.
Przy plaży również te drewniane stelaże dla rybaków. A w zasadzie "rybaków" bo trzeba zapłacić, aby któryś tam się wdrapał i do pamiątkowego zdjęcia poudawał że łowi.

Całkiem niedaleko również wyspa na której jest ośrodek, a która kiedyś należała do Kylie Minogue.  Wejście do tegoż wodą, po mieliźnie. Ot taka atrakcja.

Zaczynamy tęsknić za Tangalle, tam na plaży razem z nami w szczytwym momencie było maksymalnie 15 osób. Rozważamy opcję pojechania do Galle, aby zwiedzić miasto.








 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli natchnęliśmy Ciebie do wypowiedzi, pisz tutaj: