czwartek, 28 czerwca 2012

Trójmiejska majówka

Od ostatniego wyjazdu i wpisu minęło trochę czasu, trochę się pozmieniało, ale o tym przy innej okazji. W tak zwanym między czasie zaliczyliśmy kilka krótkich wyjazdów – razem i osobno, przy tej okazji zacząłem myśleć nad utworzeniem nowej kategorii „szybkostrzałów” (nazwa mocno robocza). Z powodów różnych wpisy się nie pojawiały, a koncepcja umarła. Temat „szybkostrzałów” wraca jednak jak bumerang. Do rzeczy.

Trójmiasto (Polska) i weekend majowy.

Za wikipedią Trójmiasto (kasz. Trzëgard) – policentryczny ośrodek metropolitalny, obejmujący trzy połączone miasta: Gdynia, Sopot, Gdańsk. Stanowi także śródmiejski obszar aglomeracji gdańskiej zwanej też trójmiejską. Położony w północnej Polsce, nad Zatoką Gdańską obejmuje obszar o powierzchni 414,38 km². Głównym ośrodkiem miejskim tej jednostki przestrzennej jest Gdańsk, będący także siedzibą władz województwa pomorskiego. Według danych z 31 grudnia 2010 r. Trójmiasto miało 742,4 tys. mieszkańców. Szczegóły tu [klik].

Czas trwania tripu 3 dni, 2 noce, pomiędzy 30 kwietnia a 2 maja.

Wystartowaliśmy z Lipnik, około godziny 10, temperatura na zewnątrz – już 26 stopni i zanosi się na więcej. Rozpoczynamy klasycznie, małym dramatem - gorąco jak w piekle, a klima zrobiła sobie przerwę i nie chłodzi. Wyobrażacie sobie jazdę autostradą przy uchylonym oknie? Nie? No właśnie, my też nie. W samym Trójmieście temperatura około +18 stopni, słonecznie.

Nocleg mieliśmy w hostelu Wolna Chata w Gdańsku Oliwa. 3-5 minut spacerem do SKM. Pokoje od 2 do (chyba) 8 osób, łazienki na korytarzu. Przyjemny, na uboczu, ogródek, zadaszenie, grill, ławeczki, wifi (do poprawienia) itd. W cenie śniadanie – dobrze rozwiązane - na stole sery, jajka, warzywa, herbata etc. dla chcących inne kulinarne atrakcje i niestrzeżone miejsce w lodówce. Ogółem dobrze przemyślany pół self-service.

Na pierwszy ogień, czyli dzień 1, poszedł Sopot. Nie spodziewaliśmy się wiele, czyli Monciak, molo i pierwsza w tym roku rybka. Rozpoczęliśmy klasyką gatunku:

- bierzesz długi rękaw, później może być chłodno?
- nie, nie będzie zimno [3 stacje SKM i pół Monciaka dalej]
- wiesz co Koszyk? Chyba musimy kupić długi rękaw..

W taki oto sposób, nabyliśmy pierwszą i ostatnią pamiątkę z Sopotu.

Sopot jak to Sopot, przejście przez Mocniak, Skwer Bowiena, Plac Zdrojowy i tego typu atrakcje no i molo. W planach nie ma rozłażenia się w okoliczne uliczki, choć wedle zapewnień warto.






Ul. Bohaterów Monte Cassino i okolice przy molo dopiero przygotowywały się do sezonu. Może to i dobrze bo nie musieliśmy oglądać, aż tyle, tradycyjnego kiczu rozstawionego na stołach i blatach. Bilet wejścia na molo to wydatek, bodajże, 7 złotych/sztuka. Chyba mogliby sprzedawać taniej. Na molo jak to na molo - wieje i lekko bryzga. Na szczęście gdy się przycupnie na ławeczce, schowa przed wiatrem i wystawi gębę do słońca robi się błogo. I to bardzo. Z Sopotem żegnamy się po zjedzeniu rybki, niestety nazwy smażalni nie pamiętam. W każdym razie ponoć najlepsza rybka jest na plaży. Nasze danie całkiem przyzwoite, jak na pierwszą rybkę w roku to nawet bardziej niż przyzwoite. SKM wracamy do hotelu.

Po krótkim odpoczynku bierzemy kurs na Katedrę Oliwską. Spacer na kilkanaście minut, przechodząc pomiędzy starymi budynkami – domkami jakoś tak niespecjalnie ciekawie się człowiek czuje, Oliwskie autochtony skutecznie wpływają na ograniczone zaufanie.

Do katedry i klasztoru oliwskiego dochodzimy przez Park Oliwski im. Adama Mickiewicza. A w nim wiele ciekawych rzeczy – zaczęło się od dużego prostokątnego stawu, a wzdłuż niego aleja lipowa – czyli lipa na całego ;) od ziemi po niebo, pod lipami ławeczki na których można przycupnąć. Na końcu alejki odbijamy w prawo w kierunku palmiarni i kolejnych stawów. Ładnie to wszystko wygląda, za całość w głównej mierze odpowiadają cystersi opactwa w Oliwie którzy to zapoczątkowali. Katedra, klasztor i park bardzo fajnie się komponuje. Katedra zamknięta, więc po obejściu całości obieramy kierunek na hostel. Btw. strona o katedrze w Oliwie http://www.archikatedraoliwa.pl/ .

Po dotarciu do hostelu jedyne o czym myślimy to o prysznicu, jednak dostać się pod niego to nie lada sztuka, uroki pomieszkiwania w hostelu. Oczy same się zamykają, będzie się dobrze spało, jutro kierunek Gdańsk.


P.S. Zdjęcia dorzuci Marta w wolnej chwili :)